Autor: Alessandro Baricco
Tytuł oryginalny: Castelli di rabbia
Tłumacz: Halina Kralowa
Tytuł oryginalny: Castelli di rabbia
Tłumacz: Halina Kralowa
Wydawca: Czytelnik
Data premiery: 2006
Autor recenzji:
Myśli czytelnika
Myśli czytelnika
Alessandro Baricco to pisarz, który mnie wzrusza, niepokoi, a czasami wzbudza frustrację. Bez względu jednak na moje uczucia związane z konkretną książką, zawsze chętnie sięgam po kolejną, wiedząc, że zostanie zapewniona mi literacka przyjemność, piękna zabawa słowami. W „Zamkach w piasku” na przykład przeczytałam:
„To jest ważne, trzeba, trzeba o tym zawsze pamiętać i przekazywać stopniowo, jak chory choremu, jak sekret, sekret, który nigdy nie powinien się rozpłynąć w czyjeś rezygnacji czy sile, który winien przetrwać na zawsze w pamięci choćby jednej, skrajnie zmęczonej duszy i dziwaczeć w niej niczym werdykt zdolny uciszyć wszystko wokoło: czytanie to przyjemne oszustwo. Co może wiedzieć o przyjemnościach ktoś, kto nigdy nie pochylił swego życia, całego życia, nad pierwszym wierszem pierwszej strony książki?”. Właściwie po lekturze każdej książki Baricco mam zapisane strony z cytatami, do których chcę powracać myślą, smakować brzmienie słów. Tym razem jest podobnie.
W swojej debiutanckiej powieści Alessandro Baricco zabiera nas do miasteczka utkanego z marzeń i snów. Quinnipak znajduje się gdzieś tam, w XIX-wiecznej Europie, nieważne zresztą gdzie, bo zamieszkują go wyjątkowi ludzie, ekscentrycy, geniusze, szaleni. Moimi ulubionymi postaciami są Dann Rail i jego żona Jun. Wyjątkowe jest uczucie, które ich łączy i wyjątkowe reguły, według których żyją w związku.
„(Był pewien mężczyzna, który wyjeżdżał, podróżował, a gdy miał wrócić, poprzedzał go klejnot w aksamitnym pudełeczku. Czekająca na niego kobieta otwierała pudełko, patrzyła na klejnot i wiedziała już, że on wraca. Ludzie myśleli, że to prezent, cenny prezent za każdą ucieczkę. Ale sekret polegał na tym, że klejnot był zawsze ten sam. Zmieniały się pudelka, ale on się nie zmieniał. Wyruszał z mężczyzną, był przy nim wszędzie, dokąd tamten jechał, zmieniał walizki, miasta, a potem wracał z powrotem, tak samo jak zegarek wracający do rąk Admirała. Ludzie myśleli, że to prezent, cenny prezent za każdą ucieczkę. A tymczasem to było coś, co strzegło nici ich miłości w labiryncie światów, które przebiegał mężczyzna, jak rysa po szklanej wazie. To był zegarek liczący minuty czasu niezwykłego i wyjątkowego, który był czasem ich uczucia. Wracał przed nim, aby ona wiedziała, że wewnątrz tego, kto wraca, nić tego czasu nie pękła. Toteż gdy w końcu mężczyzna powracał, nie trzeba było nic mówić, o nic pytać, ani wiedzieć. Chwila, w której się znów spotkali, była po raz kolejny, dla nich obojga, tą samą chwilą)”.
Pan Rail wyjeżdżał bez słowa, bez słowa wracał, ale zawsze przywoził prezenty, raz był to zapodziany w świecie syn, innym razem lokomotywa. Taka to była wyjątkowa miłość.
Jest tez muzyk Pekisch, który prowadzi chór humanofonów, gdzie jedna nuta to jeden mieszkaniec... I Hector Horeau, przybysz, mający wizję szklanych domów...
Quinnipak to miasto, gdzie wielu budowało zamki z piasku, przepiękne, ale kruche i ulotne, silniejszy podmuch wiatru czy wyższa fala, mogły je zmieść z powierzchni ziemi, zostawiając tylko wspomnienie, a czasami wrażenie, że w ogóle nie istniały.
Alessandro Baricco bawi się formą, jego powieść właściwie po czasie przestaje być powieścią, a jest jednym, wielkim literackim eksperymentem. Wielu pewnie taka zabawa z czytelnikiem zachwyca, ja należę do tych, którzy tego nie docenią, nie lubią, a po czasie wręcz się nią zmęczą. Wątki raz jawiły mi się jako prześliczne obrazki, ale nie mogłam się przyjrzeć szczegółom, bo zostały podarte i rozdmuchane przez wiatr. Poznawałam więc historie to tu, to tam, co mnie, nie kryję, mocno irytowało. Innym razem miałam wrażenie, że to nie obrazki, a melodia, słowne zabawy dźwiękami, które moje uszy starały się złowić, ale że nie mam zbyt dobrego słuchu, to gubiłam nuty, pewnie nawet te, które każdy może usłyszeć, nie mówiąc już o tych, które słyszą tylko nieliczni, jak na przykład sam Pekisch. „Zamki z piasku” to także momenty, które mogłam tylko uczcić westchnięciami rozkoszy, zdania i fragmenty napisane tak pięknie, że same w sobie mogłyby być początkiem kolejnej historii.
Nie, nie żałuję, że wyskoczyłam na chwilę do Quinnipak, bo mimo tego, że nie jest to mój ulubiony świat Baricco i wywołuje wiele sprzecznych uczuć, to jednak intryguje, przywołuje myśli, każe wracać do ulubionych fragmentów. Nie wiem też, czy jeśli to byłaby moja pierwsza powieść tego pisarza, sięgnęłabym po kolejne. Jednak szczęśliwie ja wiem, że są inne książki Alessandro Baricco, książki, które poruszyły mnie głęboko, więc na „Zamkach z piasku” na pewno nie poprzestanę.
„To jest ważne, trzeba, trzeba o tym zawsze pamiętać i przekazywać stopniowo, jak chory choremu, jak sekret, sekret, który nigdy nie powinien się rozpłynąć w czyjeś rezygnacji czy sile, który winien przetrwać na zawsze w pamięci choćby jednej, skrajnie zmęczonej duszy i dziwaczeć w niej niczym werdykt zdolny uciszyć wszystko wokoło: czytanie to przyjemne oszustwo. Co może wiedzieć o przyjemnościach ktoś, kto nigdy nie pochylił swego życia, całego życia, nad pierwszym wierszem pierwszej strony książki?”. Właściwie po lekturze każdej książki Baricco mam zapisane strony z cytatami, do których chcę powracać myślą, smakować brzmienie słów. Tym razem jest podobnie.
W swojej debiutanckiej powieści Alessandro Baricco zabiera nas do miasteczka utkanego z marzeń i snów. Quinnipak znajduje się gdzieś tam, w XIX-wiecznej Europie, nieważne zresztą gdzie, bo zamieszkują go wyjątkowi ludzie, ekscentrycy, geniusze, szaleni. Moimi ulubionymi postaciami są Dann Rail i jego żona Jun. Wyjątkowe jest uczucie, które ich łączy i wyjątkowe reguły, według których żyją w związku.
„(Był pewien mężczyzna, który wyjeżdżał, podróżował, a gdy miał wrócić, poprzedzał go klejnot w aksamitnym pudełeczku. Czekająca na niego kobieta otwierała pudełko, patrzyła na klejnot i wiedziała już, że on wraca. Ludzie myśleli, że to prezent, cenny prezent za każdą ucieczkę. Ale sekret polegał na tym, że klejnot był zawsze ten sam. Zmieniały się pudelka, ale on się nie zmieniał. Wyruszał z mężczyzną, był przy nim wszędzie, dokąd tamten jechał, zmieniał walizki, miasta, a potem wracał z powrotem, tak samo jak zegarek wracający do rąk Admirała. Ludzie myśleli, że to prezent, cenny prezent za każdą ucieczkę. A tymczasem to było coś, co strzegło nici ich miłości w labiryncie światów, które przebiegał mężczyzna, jak rysa po szklanej wazie. To był zegarek liczący minuty czasu niezwykłego i wyjątkowego, który był czasem ich uczucia. Wracał przed nim, aby ona wiedziała, że wewnątrz tego, kto wraca, nić tego czasu nie pękła. Toteż gdy w końcu mężczyzna powracał, nie trzeba było nic mówić, o nic pytać, ani wiedzieć. Chwila, w której się znów spotkali, była po raz kolejny, dla nich obojga, tą samą chwilą)”.
Pan Rail wyjeżdżał bez słowa, bez słowa wracał, ale zawsze przywoził prezenty, raz był to zapodziany w świecie syn, innym razem lokomotywa. Taka to była wyjątkowa miłość.
Jest tez muzyk Pekisch, który prowadzi chór humanofonów, gdzie jedna nuta to jeden mieszkaniec... I Hector Horeau, przybysz, mający wizję szklanych domów...
Quinnipak to miasto, gdzie wielu budowało zamki z piasku, przepiękne, ale kruche i ulotne, silniejszy podmuch wiatru czy wyższa fala, mogły je zmieść z powierzchni ziemi, zostawiając tylko wspomnienie, a czasami wrażenie, że w ogóle nie istniały.
Alessandro Baricco bawi się formą, jego powieść właściwie po czasie przestaje być powieścią, a jest jednym, wielkim literackim eksperymentem. Wielu pewnie taka zabawa z czytelnikiem zachwyca, ja należę do tych, którzy tego nie docenią, nie lubią, a po czasie wręcz się nią zmęczą. Wątki raz jawiły mi się jako prześliczne obrazki, ale nie mogłam się przyjrzeć szczegółom, bo zostały podarte i rozdmuchane przez wiatr. Poznawałam więc historie to tu, to tam, co mnie, nie kryję, mocno irytowało. Innym razem miałam wrażenie, że to nie obrazki, a melodia, słowne zabawy dźwiękami, które moje uszy starały się złowić, ale że nie mam zbyt dobrego słuchu, to gubiłam nuty, pewnie nawet te, które każdy może usłyszeć, nie mówiąc już o tych, które słyszą tylko nieliczni, jak na przykład sam Pekisch. „Zamki z piasku” to także momenty, które mogłam tylko uczcić westchnięciami rozkoszy, zdania i fragmenty napisane tak pięknie, że same w sobie mogłyby być początkiem kolejnej historii.
Nie, nie żałuję, że wyskoczyłam na chwilę do Quinnipak, bo mimo tego, że nie jest to mój ulubiony świat Baricco i wywołuje wiele sprzecznych uczuć, to jednak intryguje, przywołuje myśli, każe wracać do ulubionych fragmentów. Nie wiem też, czy jeśli to byłaby moja pierwsza powieść tego pisarza, sięgnęłabym po kolejne. Jednak szczęśliwie ja wiem, że są inne książki Alessandro Baricco, książki, które poruszyły mnie głęboko, więc na „Zamkach z piasku” na pewno nie poprzestanę.